Według powszechnie przyjętej opinii, wielokrotnie popieranej także konkretnymi danymi, handel online jest nie tylko w Polsce, ale i na świecie na nieustającej fali wznoszącej. Rośnie liczba dokonywanych w ten sposób transakcji, pieniądz w formie fizycznej zanika, wszystko to doskonale już znamy.

Akcja i reakcja

A jednak mimo tych wszystkich wydawałoby się oczywistych stwierdzeń, ruchy w odwrotną stronę bynajmniej nie stanowią zupełnie jednostkowych przypadków. Sposób swoistego łączenia poszukiwań informacji online z wykorzystywaniem ich w sklepie stacjonarnym jest w dodatku na tyle powszechny, by doczekać się także i własnego pojęcia, na osobnych prawach funkcjonującego w świecie marketingu.

Czym jest?

Mowa o zjawisku, jakim jest tzw. efekt ROPO. Podobnie jak znakomita większość podobnych określeń, ma on swoje korzenie w angielszczyźnie – konkretnie obcojęzycznych skrótach. Cztery dźwięczne litery oznaczają w nim dosłownie „research online, purchase offline” – czyli poszukiwanie informacji w sieci, by na ich podstawie dokonać zakupu już w typowym sklepie stacjonarnym.

Przykłady

Jak nietrudno się domyślić, efekt ROPO jest powiązany z konkretnymi branżami, w których możliwość bezpośredniego kontaktu z produktem przed nabyciem wydaje się być może nie tyle kluczowa – co jednak dająca kupującemu znacznie większą pewność. Polska nie stanowi tutaj wyjątku, do klasycznego opisu ROPO pasują branże utożsamiane z nim na całym świecie – głównie sprzęt RTV oraz AGD, produkty farmaceutyczne oraz materiały budowlane i wykończeniowe. W każdym z tych przypadków do zachowań rodem z efektu ROPO przyznaje się niemal połowa klientów.

Efekt odwrócony

RTV i AGD przodują również – co na pierwszy rzut oka może zaskakiwać – podczas badań nad efektem tzw. odwróconego ROPO, czyli researchu w sklepach stacjonarnych i nabywaniu online chwilę później. Rolę tu gra jednak przede wszystkim atrakcyjniejsza cena – pewność odnośnie wiedzy została zachowana zawczasu, co w żadnym wypadku nie może dziwić.